Poszukiwania Liama
przyniosły zamierzony skutek i Harry następnego dnia rano dostał od
niego telefon z informacją, gdzie przebywa kobieta. Liam i reszta
kumpli chcieli jechać z nim, ale on odmówił, twierdząc, ze to jego
sprawa i nie chce ich w to mieszać bardziej, niż sytuacja wymaga.
Mężczyzna nie czekał na nic, zabrał broń, na wszelki wypadek. Zawiadomił
policję i mimo tego, że funkcjonariusz zabronił mu, wsiadł w samochód i
jak najszybciej ruszył w tamtym kierunku. Znał to miejsce. To tu
przychodziło mu kontaktować się ze swoimi klientami kilkanaście lat
temu, więc teren znał, jak własną kieszeń. Auto zostawił w bezpiecznym
miejscu poza linią widoczności przez kogokolwiek. Wiedział, którędy
przyjechać, by nikt go nie usłyszał i nie zobaczył. Przeszedł kawałek i
stał już przy wejściu do obskurnej z zewnątrz kamienicy. Gdzie wzrokiem
sięgnąć, wszędzie przerośnięta trawa, sięgająca prawie do pasa, gołe
krzewy i drzewa. Była tylko mała wąska dróżka, prowadząca do budynku.
Harry wszedł do środka, zastanawiając się, gdzie ta szalona kobieta może
przetrzymywać jego cały świat. Gdzieś w oddali usłyszał dźwięki syren
policyjnych, więc musiał się pospieszyć. Cicho zaglądał w każde
pomieszczenie, nie musiał się za bardzo starać, bo w żadnym nie było
drzwi. Gdy był w ostatniej wnęce, oparł się o ścianę i westchnął, chcąc
unormować oddech. Przez chwilę zastanawiał się, gdzie one mogą być.
Szybko pobiegł z
powrotem do wyjścia. Policja jeszcze nie dotarła, więc mógł bezpiecznie
wyjść. Obszedł budynek dookoła i znalazł drugie wejście do kamienicy.
Szarpnął za klamkę i zbiegł schodami w dół. Wiedział, że musiał być
ostrożny, ale emocje i nerwy powoli brały górę. Dotarł do jednych
jedynych drzwi, mieszczących się w tym wąskim korytarzyku. Była na nich
powieszona tabliczka ' BIURO '. Nie słyszał żadnych krzyków, ani rozmów,
to było podejrzane, ale nie mógł teraz się wycofać. Nacisnął klamkę i
popchnął drzwi. Zapalił światło znajdującym się zaraz przy framudze
włącznikiem. Rozejrzał się po małym pomieszczeniu. Znalazł obiekt swoich
poszukiwań. Dziewczyna leżała skulona w lewym rogu. Jej ubranie było
poszarpane, a brunet sądził, że ta suka nie wyrządziła jej zbyt dużej
krzywdy. Podbiegł do niej i wziął w swoje ramiona, nie mogąc powstrzymać
się od pocałowania jej w czoło.
- Anabell, kochanie. Obudź się, skarbie - szepnął. Chciał coś dodać, ale przeszkodził mu czyjś szyderczy kobiecy śmiech.
- No proszę. Znalazłeś ją.
Przed nimi wyrosła
postać matki dziewczyny. Stała i celowała bronią w głowę Harry' ego. Nie
obchodziło go to. Mogła go zabić, byleby dała spokój Anabell.
- Myślałaś, że zostawię
ją na twojej łasce? Ona zawsze była moja. Od momentu podpisania tej
umowy. Nie zrobisz nic, by nas rozdzielić.
- Taki jesteś pewny? Ostatnie życzenie? - Kobieta przyłożyła palec na spust.
- Idź do diabła. - Nacisnęła spust i padł strzał.
Nie poczuł żadnego
bólu, nadal czuł bicie swojego serca, oddychał. Otworzył oczy, które nie
wiadomo kiedy zamknął. Spojrzał na miejsce, w którym jeszcze chwilę
temu stała Elisabeth. Teraz leżała na plecach z przestrzelonym kolanem i
zwijała się z bólu, głośno jęcząc.
- Nic panu nie jest? - Jakiś mężczyzna zadał pytanie, klękając przed nimi. Policjant.
- Nie - odpowiedział i wstał z betonu, wraz ciałem dziewczyny na rękach.
- Karetka już czeka na zewnątrz, niech pan idzie, my się nią zajmiemy.
Policjant pomógł mu
wyjść z pomieszczenia. Mężczyzna pokonał schody i wyszedł na zewnątrz.
Faktycznie czekały tam na nich dwie karetki i radiowóz policyjny. Dwóch
młodych sanitariuszy bez słowa odebrało od niego ciało nieprzytomnej
dziewczyny. Przeszli z nią do karetki i po kilku chwilach odjechali,
mówiąc brunetowi do jakiego szpitala ją zabierają. Harry stał jeszcze
jakiś czas w tym samym miejscu. Widział, jak dwóch innych sanitariuszy
wbiega do kamienicy i po kilku minutach wynoszą na noszach matkę
Anabell. Nie mógł na nią patrzeć. Miał do niej wstręt i błagał w
myślach, by kobieta dostała jak najwyższą karę, czy o w sądzie, czy
gdziekolwiek.
- Prosiłem pana, aby pan
się tutaj nie zbliżał. Mogło się coś panu stać. - Do Harry' ego
podszedł starszy komisarz. Chłopak westchnął i spojrzał na niego.
- Nie mogłem pozwolić,
by była sama, niech mnie pan zrozumie - odpowiedział cicho, wyciągając
paczkę papierosów, odpalając jednego i wypuszczając dym z ust.
- Doskonale pana rozumiem. Dobrze, niech pan do niej jedzie.
Policjant poklepał
bruneta po plecach i odszedł. Harry dopalił papierosa i zrobił to samo.
Przeszedł pod żółto - czarną taśmą i wrócił do swojego samochodu.
Wyjechał z lasu i dotarł do jezdni, włączając się do ruchu.
Kilka minut potem
zaparkował swoje auto przed szpitalem, w którym leży Natty, a teraz
także Anabell. Wszedł do środka i podszedł do rejestracji, od razu
pytając o Anabell. Starsza kobieta stojąca przed nim udzieliła mu
odpowiedzi i chłopak od razu poszedł pod salę, w której leżała
dziewczyna. Chciał do niej od razu wejść, ale zatrzymał go lekarz
wychodzący z jej sali.
- Co z Anabell? - zapytał od razu. Lekarz westchnął, ale odpowiedział:
- Dziewczyna jest
odwodniona i wycieńczona, ale poza tym, nie ma żadnych ciężkich obrażeń.
Myślę, że spędzi w szpitalu dzisiejszą noc, a jutro będzie mogła wrócić
do domu. Teraz śpi.
- Dobrze, dziękuję panu.
Gdy lekarz odszedł
do reszty swoich obowiązków, Harry westchnął i oparł się o najbliższą
ścianę. Przetarł oczy i postanowił iść do Natty, poinformować ją o tym,
że jej przyjaciółka jest cała i zdrowa. Znalazł najbliższą windę i
pojechał nią piętro wyżej. Dziewczyna ledwo powstrzymywała się, by nie
rzucić chłopakowi na szyję, po usłyszeniu nowiny o odnalezieniu
przyjaciółki. Natty cały ten czas odchodziła od zmysłów, co się stało z
jej przyjaciółką i kto za tym stoi. Chciała od razu do niej iść, ale po
pierwsze Anabell spała, a po drugie Natty nie może jeszcze wychodzić z
łóżka. Czuje się już lepiej, ale lekarz nadal jej tego zabrania z racji
powikłań, do których może w każdej chwili dojść.
- Harry, dziękuję, że ją znalazłeś. - Natty chwyciła go za rękę w podziękowaniu, bo tylko to mogła teraz zrobić.
- Nie dziękuj mi. To ja
powinienem podziękować tobie, bo gdyby nie ty, dalej nie wiedziałbym
gdzie jest Anabell - odpowiedział, posyłając dziewczynie szeroki
uśmiech, całkiem szczery.
- Obiecuję, że nie powiem na ciebie już złego słowa, a może nawet polubię. Widzę, jak bardzo ci na niej zależy... - westchnęła.
- Co za zaszczyt. Będę
musiał się starać być przykładnym chłopakiem - stwierdził, podnosząc się
z taboretu, który zajął zaraz wejściu do sali.
- No niestety - przyznała mu rację.
- Dobra, idę do mojej księżniczki, widzimy się potem.
- Cześć.
Dziewczyna pożegnała go ze śmiechem. Wyszedł z sali, kolejny raz wzdychając. Idąc korytarzem,
zobaczył, jak dwóch sanitariuszy niesie na noszach nieprzytomną matkę
Anabell, a za nimi kroczy lekarz dziewczyny.
- Panie doktorze, proszę nie informować tej kobiety o stanie zdrowia Anabell, dobrze?
- Dlaczego miałbym pana posłuchać? - odpowiedział pytaniem.
- Bo o ona sprawiła, że Anabell się tutaj znalazła.
- Dobrze, niech będzie. - Lekarz odszedł, a Harry dotarł do pokoju swojej ukochanej.
- Harry!
Do jego uszu dotarł
głośny krzyk Anabell,przez co chłopak lekko się zląkł, ale nie dał tego
po sobie poznać. Podszedł do jej łózka i od razu przygarnął do siebie w
ciepłym, tęsknym uścisku. Odetchnął, gdy zdał sobie sprawę, że ona
naprawdę tu z nim jest.
- Też tęskniłem. Jak się czuje mój promyczek?
- W tej chwili najlepiej na świecie.
**********