środa, 30 marca 2016

Trzydzieści pięć

    Poszukiwania Liama przyniosły zamierzony skutek i Harry następnego dnia rano dostał od niego telefon z informacją, gdzie przebywa kobieta. Liam i reszta kumpli  chcieli jechać z nim, ale on odmówił, twierdząc, ze to jego sprawa i nie chce ich w to mieszać bardziej, niż sytuacja wymaga. Mężczyzna nie czekał na nic, zabrał broń, na wszelki wypadek. Zawiadomił policję i mimo tego, że funkcjonariusz zabronił mu, wsiadł w samochód i jak najszybciej ruszył w tamtym kierunku. Znał to miejsce. To  tu przychodziło mu kontaktować się ze swoimi klientami kilkanaście lat temu, więc teren znał, jak własną kieszeń. Auto zostawił w bezpiecznym miejscu poza linią widoczności przez kogokolwiek. Wiedział, którędy przyjechać, by nikt go nie usłyszał i nie zobaczył. Przeszedł kawałek i stał już przy wejściu do obskurnej z zewnątrz kamienicy. Gdzie wzrokiem sięgnąć, wszędzie przerośnięta trawa, sięgająca prawie do pasa, gołe krzewy i drzewa. Była tylko mała wąska dróżka, prowadząca do budynku. Harry wszedł do środka, zastanawiając się, gdzie ta szalona kobieta może przetrzymywać jego cały świat. Gdzieś w oddali usłyszał dźwięki syren policyjnych, więc musiał się pospieszyć. Cicho zaglądał w każde pomieszczenie, nie musiał się za bardzo starać, bo w żadnym nie było drzwi. Gdy był w ostatniej wnęce, oparł się o ścianę i westchnął, chcąc unormować oddech. Przez chwilę zastanawiał się, gdzie one mogą  być.
    Szybko pobiegł z powrotem do wyjścia. Policja jeszcze nie dotarła, więc mógł bezpiecznie wyjść. Obszedł budynek dookoła i znalazł drugie wejście do kamienicy. Szarpnął za klamkę i zbiegł schodami w dół. Wiedział, że musiał być ostrożny, ale emocje i nerwy powoli brały górę. Dotarł do jednych jedynych drzwi, mieszczących się w tym wąskim korytarzyku. Była na nich powieszona tabliczka ' BIURO '. Nie słyszał żadnych krzyków, ani rozmów, to było podejrzane, ale nie mógł teraz się wycofać. Nacisnął klamkę i popchnął drzwi. Zapalił światło znajdującym się zaraz przy framudze włącznikiem. Rozejrzał się po małym pomieszczeniu. Znalazł obiekt swoich poszukiwań. Dziewczyna leżała skulona w lewym rogu. Jej ubranie było poszarpane, a brunet sądził, że ta suka nie wyrządziła jej zbyt dużej krzywdy. Podbiegł do niej i wziął w swoje ramiona, nie mogąc powstrzymać się od pocałowania jej w czoło.
- Anabell, kochanie. Obudź się, skarbie - szepnął. Chciał coś dodać, ale przeszkodził mu czyjś szyderczy kobiecy śmiech.
- No proszę. Znalazłeś ją.
    Przed nimi wyrosła postać matki dziewczyny. Stała i celowała bronią w głowę Harry' ego. Nie obchodziło go to. Mogła go zabić, byleby dała spokój Anabell.
- Myślałaś, że zostawię ją na twojej łasce? Ona zawsze była moja. Od momentu podpisania tej umowy. Nie zrobisz nic, by nas rozdzielić.
- Taki jesteś pewny? Ostatnie życzenie? - Kobieta przyłożyła palec na spust.
- Idź do diabła. - Nacisnęła spust i padł strzał.
    Nie poczuł żadnego bólu, nadal czuł bicie swojego serca, oddychał. Otworzył oczy, które nie wiadomo kiedy zamknął. Spojrzał na miejsce, w którym jeszcze chwilę temu stała Elisabeth. Teraz leżała na plecach z przestrzelonym kolanem i zwijała się z bólu, głośno jęcząc.
- Nic panu nie jest? - Jakiś mężczyzna zadał pytanie, klękając przed nimi. Policjant.
- Nie - odpowiedział i wstał z betonu, wraz ciałem dziewczyny na rękach.
- Karetka już czeka na zewnątrz, niech pan idzie, my się nią zajmiemy.
    Policjant pomógł mu wyjść z pomieszczenia. Mężczyzna pokonał schody i wyszedł na zewnątrz. Faktycznie czekały tam na nich dwie karetki i radiowóz policyjny. Dwóch młodych sanitariuszy bez słowa odebrało od niego ciało nieprzytomnej dziewczyny. Przeszli z nią do karetki i po kilku chwilach odjechali, mówiąc brunetowi do jakiego szpitala ją zabierają. Harry stał jeszcze jakiś czas w tym samym miejscu. Widział, jak dwóch innych sanitariuszy wbiega do kamienicy i po kilku minutach wynoszą na noszach matkę Anabell. Nie mógł na nią patrzeć. Miał do niej wstręt i błagał w myślach, by kobieta dostała jak najwyższą karę, czy o w sądzie, czy gdziekolwiek.
- Prosiłem pana, aby pan się tutaj nie zbliżał. Mogło się coś panu stać. - Do Harry' ego podszedł starszy komisarz. Chłopak westchnął i spojrzał na niego.
- Nie mogłem pozwolić, by była sama, niech mnie pan zrozumie - odpowiedział cicho, wyciągając paczkę papierosów, odpalając jednego i wypuszczając dym z ust.
- Doskonale pana rozumiem. Dobrze, niech pan do niej jedzie.
    Policjant poklepał bruneta po plecach i odszedł. Harry dopalił papierosa i zrobił to samo. Przeszedł pod żółto - czarną taśmą i wrócił do swojego samochodu. Wyjechał z lasu i dotarł do jezdni, włączając się do ruchu.
    Kilka minut potem zaparkował swoje auto przed szpitalem, w którym leży Natty, a teraz także Anabell. Wszedł do środka i podszedł do rejestracji, od razu pytając o Anabell. Starsza kobieta stojąca przed nim udzieliła mu odpowiedzi i chłopak od razu poszedł pod salę, w której leżała dziewczyna. Chciał do niej od razu wejść, ale zatrzymał go lekarz wychodzący z jej sali.
- Co z Anabell? - zapytał od razu. Lekarz westchnął, ale odpowiedział:
- Dziewczyna jest odwodniona i wycieńczona, ale poza tym, nie ma żadnych ciężkich obrażeń. Myślę, że spędzi w szpitalu dzisiejszą noc, a jutro będzie mogła wrócić do domu. Teraz śpi.
 - Dobrze, dziękuję panu.
    Gdy lekarz odszedł do reszty swoich obowiązków, Harry westchnął i oparł się o najbliższą ścianę. Przetarł oczy i postanowił iść do Natty, poinformować ją o tym, że jej przyjaciółka jest cała i zdrowa. Znalazł najbliższą windę i pojechał nią piętro wyżej. Dziewczyna ledwo powstrzymywała się, by nie rzucić chłopakowi na szyję, po usłyszeniu nowiny o odnalezieniu przyjaciółki. Natty cały ten czas odchodziła od zmysłów, co się stało z jej przyjaciółką i kto za tym stoi. Chciała od razu do niej iść, ale po pierwsze Anabell spała, a po drugie Natty nie może jeszcze wychodzić z łóżka. Czuje się już lepiej, ale lekarz nadal jej tego zabrania z racji powikłań, do których może w każdej chwili dojść.
- Harry, dziękuję, że ją znalazłeś. - Natty chwyciła go za rękę w podziękowaniu, bo tylko to mogła teraz zrobić.
- Nie dziękuj mi. To ja powinienem podziękować tobie, bo gdyby nie ty, dalej nie wiedziałbym gdzie jest Anabell - odpowiedział, posyłając dziewczynie szeroki uśmiech, całkiem szczery.
- Obiecuję, że nie powiem na ciebie już złego słowa, a może nawet polubię. Widzę, jak bardzo ci na niej zależy... - westchnęła.
- Co za zaszczyt. Będę musiał się starać być przykładnym chłopakiem - stwierdził, podnosząc się z taboretu, który zajął zaraz wejściu do sali.
- No niestety - przyznała mu rację.
- Dobra, idę do mojej księżniczki, widzimy się potem.
- Cześć. 
    Dziewczyna pożegnała go ze śmiechem. Wyszedł z sali, kolejny raz wzdychając. Idąc korytarzem, zobaczył, jak dwóch sanitariuszy niesie na noszach nieprzytomną matkę Anabell, a za nimi kroczy lekarz dziewczyny.
- Panie doktorze, proszę nie informować tej kobiety o stanie zdrowia Anabell, dobrze?
- Dlaczego miałbym pana posłuchać? - odpowiedział pytaniem.
- Bo o ona sprawiła, że Anabell się tutaj znalazła.
- Dobrze, niech będzie. - Lekarz odszedł, a Harry dotarł do pokoju swojej ukochanej.
- Harry!
    Do jego uszu dotarł głośny krzyk Anabell,przez co chłopak lekko się zląkł, ale nie dał tego po sobie poznać. Podszedł do jej łózka i od razu przygarnął do siebie w ciepłym, tęsknym uścisku. Odetchnął, gdy zdał sobie sprawę, że ona naprawdę tu z nim jest.
- Też tęskniłem. Jak się czuje mój promyczek?
- W tej chwili najlepiej na świecie.


**********

poniedziałek, 21 marca 2016

Trzydzieści cztery

  Siedziałam cicho w kącie, czekając, aż ta osoba wejdzie w końcu i zapali światło. Gdy to nastąpiło, moje zdziwienie było w tamtym momencie większe niż strach. Otóż, przede mną stał nie kto inny, jak moja własna rodzona matka.
- Mama? - zapytałam, nadal będąc w szoku. Nie sądziła, że jej matka byłaby zdolna do czegoś takiego.
- No chyba nie myślałaś, że to ktoś inny, albo... Harry? - odpowiedziała pytaniem, podchodząc bliżej, znajdowała się kilka kroków ode mnie. - Wstawaj!
    Oniemiała, wstałam, jak chciała. Ta podeszła krok bliżej i szarpnęła za mój łokieć, popychając mnie mocno w drugi kąt pokoju. Wylądowałam na ścianie i zsunęłam się po niej, jęcząc cicho z bólu.
- Po co robisz to wszystko? - zapytałam, podnosząc się do siadu. Spojrzałam na nią spod przymrużonych oczu.
- Nie mogę pozwolić, byś była z tym mordercą i degeneratem! Nie wychowałam cię po to, by on cię wziął od tak i nastawił przeciwko mnie!
- Sama to robisz!
    Nic nie mówiąc, zamachnęła się i z całej siły dostałam w policzek z otwartej ręki. Pisnęłam i złapałam się za bolące miejsce, nie patrząc na nią. Było mi wstyd, że ona jest moją matką.
- Jak śmiesz?! Poświęciłam dla ciebie całe swoje życie!
- Dla mnie? Chyba dla swojej ukochanej pracy! Ile razy w roku byłaś w domu?! Nigdy cię w nim nie było!
    Kolejne uderzenie w twarz.
- Nie podnoś na mnie głosu smarkulo!  - Pogroziła mi palcem przed nosem, kucając przed moją skuloną osobą. - Jeszcze nie skończyłam. Nigdy, powtarzam: nigdy nie pozwolę na to, żebyś do niego wróciła.
    I z tymi słowami opuściła pomieszczenie. Ułożyłam się na zimnej posadce i zaczęłam cicho płakać. Gdzie jest Harry?


    W tym samym czasie Harry Styles odchodził od zmysłów i wyrzucał sobie to, że nie wziął dziewczyny ze sobą do tego sklepu. Bo przecież, gdyby tak zrobił, dziewczynie nic by się nie stało i byłaby z nim teraz. Oczywiście niezwłocznie złożył odpowiednie zawiadomienie na policji, ale oni mogą zacząć działać, gdy minie czterdzieści osiem godzin, a minęły zaledwie cztery. Poinformował również tatę Anabell. Mężczyzna był w szoku i w zdezorientowaniu. Nie mógł uwierzyć, że ktoś chciał porwać jego córkę i nie dzwoni o okup, czy coś w tym rodzaju.
- Panie Styles, czy mógłby pan przyjechać do szpitala? Panna Natt chce z panem jak najszybciej rozmawiać.
    Taką formułkę przedstawił mu przez telefon lekarz. Chłopak nie zastanawiał się długo i już kilka minut potem parkował samochód przed szpitalem. Szybko dotarł do sali chorej dziewczyny i wszedł do niej.
- Natty? - zapytał cicho, podchodząc cicho i spokojnie do jej łóżka. Dziewczyna miała zamknięte oczy, ale na dźwięk swojego imienia szybko je otworzyła i  spojrzała na bruneta.
- Harry, ja wiem, kto sprawił, że tutaj leżę.
- Czy to ma jakiś związek z zaginięciem Anabell? - zapytał, siadając na stołku.
- Nie wiem, ale z Aną na pewno - wychrypiała, a Harry' emu zrobiło się szkoda dziewczyny.
- To znaczy?
- Samochodem, który mnie potrącił kierowała, matka Anabell. Wiem to, bo gdy było już po wszystkim... Wyszła z auta i podeszła do mnie i powiedziała coś w rodzaju ' nareszcie ich rozdzielę, a ty mi tylko w tym pomożesz '. Możliwe... Możliwe, że mogłam coś przekręcić, ale wydźwięk był podobny - zakończyła swoją odpowiedź, a Harry wpatrywał się w nią, jak zaczarowany.
    Nie mógł uwierzyć, że matka Anabell mogłaby być zdolna do takich rzeczy, ale z drugiej strony, pracowała kiedyś dla jego ojca, więc wszystko mogłoby być możliwe. Ta kobieta mogła być zdolna do wszystkiego. Harry podziękował za informacje i szybko opuścił salę dziewczyny. Wyciągnął telefon z kieszeni swojego długiego czarnego płaszcza i wybrał numer do Liama.
- No co tam stary? - Chłopak usłyszał wesoły głos kumpla  po drugiej stronie.
- Anabell ktoś porwał. Proszę, skombinuj mi adres, gdzie mieszka jej matka.
- A jak ona się nazywa? - zadał pytanie i Harry był pewny, że brunet ma przed sobą notes i długopis, czekając, aż  chłopak poda mu interesujące go dane.
- Elisabeth Roses.
- Dobra, postaram się jak najszybciej.
-Aha, weź jeszcze jakieś lokalizacje, w których była ostatnio widziana, ok? Jej zdjęcie wyślę ci, jak pojadę do domu.
- Dobra, do usłyszenia.
    Chłopak schował telefon do kieszeni płaszcza i ruszył do swojego samochodu. Nie mógł przestać myśleć o tym, co dzieje się z jego małą dziewczynką ( niezaprzeczalnie Anabell była od niego o dwie głowy niższa ), czy ta kobieta ją krzywdzi, czy może zostawiła na pastwę kogoś innego. A  co jeśli jest z nią jakiś mężczyzna? W Harry' m od razu się zagotowało na tą myśl. Tylko on może dotykać Anabell. Ewentualnie jej ojciec, bo jest jego córką, ale nie jakiś obleśny zboczeniec. Oby nic takiego nie miało miejsca, inaczej Harry będzie musiał go znaleźć i zabić.


niedziela, 13 marca 2016

Trzydzieści trzy

    Poszukiwania Liama przyniosły zamierzony skutek i Harry następnego dnia rano dostał od niego telefon z informacją, gdzie przebywa kobieta. Liam i reszta kumpli  chcieli jechać z nim, ale on odmówił, twierdząc, ze to jego sprawa i nie chce ich w to mieszać bardziej, niż sytuacja wymaga. Mężczyzna nie czekał na nic, zabrał broń, na wszelki wypadek. Zawiadomił policję i mimo tego, że funkcjonariusz zabronił mu, wsiadł w samochód i jak najszybciej ruszył w tamtym kierunku. Znał to miejsce. To  tu przychodziło mu kontaktować się ze swoimi klientami kilkanaście lat temu, więc teren znał, jak własną kieszeń. Auto zostawił w bezpiecznym miejscu poza linią widoczności przez kogokolwiek. Wiedział, którędy przyjechać, by nikt go nie usłyszał i nie zobaczył. Przeszedł kawałek i stał już przy wejściu do obskurnej z zewnątrz kamienicy. Gdzie wzrokiem sięgnąć, wszędzie przerośnięta trawa, sięgająca prawie do pasa, gołe krzewy i drzewa. Była tylko mała wąska dróżka, prowadząca do budynku. Harry wszedł do środka, zastanawiając się, gdzie ta szalona kobieta może przetrzymywać jego cały świat. Gdzieś w oddali usłyszał dźwięki syren policyjnych, więc musiał się pospieszyć. Cicho zaglądał w każde pomieszczenie, nie musiał się za bardzo starać, bo w żadnym nie było drzwi. Gdy był w ostatniej wnęce, oparł się o ścianę i westchnął, chcąc unormować oddech. Przez chwilę zastanawiał się, gdzie one mogą  być.
    Szybko pobiegł z powrotem do wyjścia. Policja jeszcze nie dotarła, więc mógł bezpiecznie wyjść. Obszedł budynek dookoła i znalazł drugie wejście do kamienicy. Szarpnął za klamkę i zbiegł schodami w dół. Wiedział, że musiał być ostrożny, ale emocje i nerwy powoli brały górę. Dotarł do jednych jedynych drzwi, mieszczących się w tym wąskim korytarzyku. Była na nich powieszona tabliczka ' BIURO '. Nie słyszał żadnych krzyków, ani rozmów, to było podejrzane, ale nie mógł teraz się wycofać. Nacisnął klamkę i popchnął drzwi. Zapalił światło znajdującym się zaraz przy framudze włącznikiem. Rozejrzał się po małym pomieszczeniu. Znalazł obiekt swoich poszukiwań. Dziewczyna leżała skulona w lewym rogu. Jej ubranie było poszarpane, a brunet sądził, że ta suka nie wyrządziła jej zbyt dużej krzywdy. Podbiegł do niej i wziął w swoje ramiona, nie mogąc powstrzymać się od pocałowania jej w czoło.
- Anabell, kochanie. Obudź się, skarbie - szepnął. Chciał coś dodać, ale przeszkodził mu czyjś szyderczy kobiecy śmiech.
- No proszę. Znalazłeś ją.
    Przed nimi wyrosła postać matki dziewczyny. Stała i celowała bronią w głowę Harry' ego. Nie obchodziło go to. Mogła go zabić, byleby dała spokój Anabell.
- Myślałaś, że zostawię ją na twojej łasce? Ona zawsze była moja. Od momentu podpisania tej umowy. Nie zrobisz nic, by nas rozdzielić.
- Taki jesteś pewny? Ostatnie życzenie? - Kobieta przyłożyła palec na spust.
- Idź do diabła. - Nacisnęła spust i padł strzał.
    Nie poczuł żadnego bólu, nadal czuł bicie swojego serca, oddychał. Otworzył oczy, które nie wiadomo kiedy zamknął. Spojrzał na miejsce, w którym jeszcze chwilę temu stała Elisabeth. Teraz leżała na plecach z przestrzelonym kolanem i zwijała się z bólu, głośno jęcząc.
- Nic panu nie jest? - Jakiś mężczyzna zadał pytanie, klękając przed nimi. Policjant.
- Nie - odpowiedział i wstał z betonu, wraz ciałem dziewczyny na rękach.
- Karetka już czeka na zewnątrz, niech pan idzie, my się nią zajmiemy.
    Policjant pomógł mu wyjść z pomieszczenia. Mężczyzna pokonał schody i wyszedł na zewnątrz. Faktycznie czekały tam na nich dwie karetki i radiowóz policyjny. Dwóch młodych sanitariuszy bez słowa odebrało od niego ciało nieprzytomnej dziewczyny. Przeszli z nią do karetki i po kilku chwilach odjechali, mówiąc brunetowi do jakiego szpitala ją zabierają. Harry stał jeszcze jakiś czas w tym samym miejscu. Widział, jak dwóch innych sanitariuszy wbiega do kamienicy i po kilku minutach wynoszą na noszach matkę Anabell. Nie mógł na nią patrzeć. Miał do niej wstręt i błagał w myślach, by kobieta dostała jak najwyższą karę, czy o w sądzie, czy gdziekolwiek.
- Prosiłem pana, aby pan się tutaj nie zbliżał. Mogło się coś panu stać. - Do Harry' ego podszedł starszy komisarz. Chłopak westchnął i spojrzał na niego.
- Nie mogłem pozwolić, by była sama, niech mnie pan zrozumie - odpowiedział cicho, wyciągając paczkę papierosów, odpalając jednego i wypuszczając dym z ust.
- Doskonale pana rozumiem. Dobrze, niech pan do niej jedzie.
    Policjant poklepał bruneta po plecach i odszedł. Harry dopalił papierosa i zrobił to samo. Przeszedł pod żółto - czarną taśmą i wrócił do swojego samochodu. Wyjechał z lasu i dotarł do jezdni, włączając się do ruchu.

    Kilka minut potem zaparkował swoje auto przed szpitalem, w którym leży Natty, a teraz także Anabell. Wszedł do środka i podszedł do rejestracji, od razu pytając o dziewczynę. Starsza kobieta stojąca przed nim udzieliła mu odpowiedzi i chłopak od razu poszedł pod salę, w której leżała dziewczyna. Chciał do niej od razu wejść, ale zatrzymał go lekarz wychodzący z jej sali.
- Co z Anabell? - zapytał od razu. Lekarz westchnął, ale odpowiedział:
- Dziewczyna jest odwodniona i wycieńczona, ale poza tym, nie ma żadnych ciężkich obrażeń. Myślę, że spędzi w szpitalu dzisiejszą noc, a jutro będzie mogła wrócić do domu. Teraz śpi.
 - Dobrze, dziękuję panu.
    Gdy lekarz odszedł do reszty swoich obowiązków, Harry westchnął i oparł się o najbliższą ścianę. Przetarł oczy i postanowił iść do Natty, poinformować ją o tym, że jej przyjaciółka jest cała i zdrowa. Znalazł najbliższą windę i pojechał nią piętro wyżej. Dziewczyna ledwo powstrzymywała się, by nie rzucić chłopakowi na szyję, po usłyszeniu nowiny o odnalezieniu przyjaciółki. Natty cały ten czas odchodziła od zmysłów, co się stało z jej przyjaciółką i kto za tym stoi. Chciała od razu do niej iść, ale po pierwsze Anabell spała, a po drugie Natty nie może jeszcze wychodzić z łóżka. Czuje się już lepiej, ale lekarz nadal jej tego zabrania z racji powikłań, do których może w każdej chwili dojść.
- Harry, dziękuję, że ją znalazłeś. - Natty chwyciła go za rękę w podziękowaniu, bo tylko to mogła teraz zrobić.
- Nie dziękuj mi. To ja powinienem podziękować tobie, bo gdyby nie ty, dalej nie wiedziałbym gdzie jest Anabell - odpowiedział, posyłając dziewczynie szeroki uśmiech, całkiem szczery.
- Obiecuję, że nie powiem na ciebie już złego słowa, a może nawet polubię. Widzę, jak bardzo ci na niej zależy... - westchnęła.
- Co za zaszczyt. Będę musiał się starać być przykładnym chłopakiem - stwierdził, podnosząc się z taboretu, który zajął zaraz wejściu do sali.
- No niestety - przyznała mu rację.
- Dobra, idę do mojej księżniczki, widzimy się potem.
- Cześć. - Dziewczyna pożegnała go ze śmiechem.
    Wyszedł z sali, kolejny raz wzdychając.
    Idąc korytarzem, zobaczył, jak dwóch sanitariuszy niesie na noszach nieprzytomną matkę Anabell, a za nimi kroczy lekarz dziewczyny.
- Panie doktorze, proszę nie informować tej kobiety o stanie zdrowia Anabell, dobrze?
- Dlaczego miałbym pana posłuchać? - odpowiedział pytaniem.
- Bo o ona sprawiła, że Anabell się tutaj znalazła.
- Dobrze, niech będzie. - Lekarz odszedł, a Harry dotarł do pokoju swojej ukochanej.
- Harry!
    Do jego uszu dotarł głośny krzyk Anabell, przez co chłopak lekko się zląkł, ale nie dał tego po sobie poznać. Podszedł do jej łózka i od razu przygarnął do siebie w ciepłym, tęsknym uścisku. Odetchnął, gdy zdał sobie sprawę, że ona naprawdę tu z nim jest.
- Też tęskniłem. Jak się czuje mój promyczek?
- W tej chwili najlepiej na świecie.


********
mogę liczyć chociaż na jeden komentarz???

sobota, 5 marca 2016

Trzydzieści dwa

     Jak tylko dowiedziałam się, w jakim szpitalu i w jakiej sali leży moja przyjaciółka, popędziłam tam, jakbym dostała energetycznego kopa. Nawet Harry z tymi swoimi długimi nogami miał problem z dogonieniem mnie, gdyż prawie biegłam. Do sali oczywiście mnie nie wpuścili. Pielęgniarka uznała, że będzie to możliwe dopiero jutro. Powiedziała też również, że Natty doznała obrażeń wewnętrznych i straciła przez to dużo krwi. Ma złamaną lewą nogę w kostce i wstrząśnienie mózgu. Prawie zemdlałam, słysząc te nowiny. Kobieta, po pytaniu, jak to się stało, wyjaśniła, że jakiś przechodzeń widział, jak niebieskie BMW wjeżdża na drugi pas i spycha swoją siłą jej auto, aż do rowu i tam został, a sprawca wypadku uciekł. Pielęgniarka nas zostawiła, mówiąc, żebyśmy wrócili do domu, bo nic tu po nas, ale ja chciałam być przy niej. Chociaż przez ścianę.
- Anabell, chodźmy do domu, jutro przywiozę cię tu z samego rana, dobrze? - Harry odezwał się pierwszy raz od momentu wkroczenia do szpitala.
- Harry, chcę zostać. - Spojrzałam na niego błagalnie, na co on tylko westchnął, zgadzając się niemo.


    Obudziłam się na miękkim łóżku. Po otworzeniu oczu i przetarciu ich, zorientowałam się, że jestem w domu Harry' ego. W mgnieniu oka zerwałam się z niego i szybko zbiegłam na dół, gdzie zastałam chłopaka, który pił w spokoju kawę i przeglądał prasę.
- Harry, czemu mnie tu przywiozłeś? Miałam być z Natt! - Podeszłam bliżej, stając przed nim. Mężczyzna złożył gazetę na pół i spojrzał na mnie.
- Nie mogłem pozwolić ci spać na szpitalnym krześle, nie przesadzaj. Zjedz coś, odśwież się i w każdej chwili możemy do niej jechać - oznajmił, dopijając kawę i wstając, by odnieść brudny kubek do zmywarki i nastawiając ją. 
    Już nic nie odpowiedziałam, tylko usiadłam na tym samym krześle, który jeszcze on sam przed chwilą zajmował. Zaraz przede mną pojawił się kubek z parującą herbatą i talerzem pełnym parującej się jeszcze jajecznicy z bekonem. Podziękowałam ruchem głowy i zabrałam się za jedzenie, upijając najpierw łyk gorzkiego napoju. Sięgnęłam po cukierniczkę i wsypałam łyżeczkę cukru do kubka i zamieszałam. Zjadłam w ekspresowym tempie i dziesięć minut później Harry otwierał mi drzwi od strony pasażera przed szpitalem, w którym leży Natty. Wysiadłam szybko i nie czekając na chłopaka, skierowałam się do budynku. Od razu poszłam pod salę Natt i zobaczyłam, wychodzącego z niej starszego mężczyznę, który był lekarzem. Zatrzymałam go i zadałam kilka pytań, w tym czasie dotarł do nas Harry.
- Pacjentka wybudziła się już z narkozy. Będziemy ją obserwować, jej  organizm.
- Mogę do niej wejść?
- Oczywiście, tylko proszę nie za długo - odpowiedział i odszedł do swoich obowiązków.
    Założyłam na siebie zielony fartuch ochronny, wiszący na wieszaku niedaleko i cicho weszłam do sali, zamykając za sobą drzwi, w której leży moja przyjaciółka. Jej łóżko znajdowało się przy oknie, kilka kroków od drzwi. Obok niego stały dwie maszyny monitorujące jej funkcje życiowe i kroplówka. Podeszłam do łóżka i wyciągnęłam spod niego mały stołek i usiadłam na nim, obserwując śpiącą dziewczynę.Głowę miała zabandażowaną, chyba niekończącą się ilością bandaży. Na szyi prezentował się kołnierz ortopedyczny . Ona jakby wyczuła, że nie jest sama i otworzyła oczy po jakimś czasie.
- Anabell - szepnęła słabo, od razu chwytając moją dłoń leżącą na jej.
- Cieszę się, że żyjesz - powiedziałam, na co w moich oczach pojawiły się łzy. Nie wiem, jak moje marne życie wyglądałoby bez jej udziału. Chociaż minimalnego.
- Ja też. - Spróbowała się choćby lekko uśmiechnąć, ale wyszedł tylko grymas, na co od razu powiedziałam:
-Nie przemęczaj się, masz odpoczywać. - W odpowiedzi ścisnęła mocniej moją rękę.
- Harry jest tu... Z tobą? - zapytała. Nie, ona to ledwo wychrypiała, ale mówić jej, że ma się nie przemęczać, to ta swoje!
- Tak.
    Posiedziałam u niej jeszcze kilka minut, zanim wygoniła mnie z sali jedna z pielęgniarek, która przyszła zajrzeć do Natty. Usiadłam na krzesełku, jednym z trzech, stojących luźno zaraz przy drzwiach do sali dziewczyny. Harry zajął zaraz miejsce obok mnie i objął mnie swoim ramieniem. Całkiem o nim zapomniałam, myślałam, że pojechał do domu, albo poszedł do sklepiku.
- Jak ona się czuje? - zapytał.
- Chyba lepiej niż wygląda, albo chce, żebym tak myślała. Ale jest silna i da radę.
- Cieszę się. Kupić ci coś? 
- Wiesz co, może jakiś sok - odpowiedziałam po chwili namysłu.
    Chłopak wstał po chwili, uprzednio całując mnie w policzek i odszedł w stronę, z której przyszliśmy. Oparłam głowę o ścianę za mną i westchnęłam przeciągle i zamknęłam oczy. Tak cholernie się cieszę, że nic jej nie jest... Mam nadzieję, że szybko wyzdrowieje i wróci do sił.
    Nagle poczułam, jak ktoś przykłada mi do nosa zwilżony materiał. Gdy pociągnęłam nosem, dotarł o mnie ostry, niezidentyfikowany zapach i po kilku sekundach po prostu odleciałam, zanim zdążyłam zareagować.
****
    Ocknęłam się po jakimś czasie. Do mojego nosa dotarł od razu zapach pleśni i drewna. Otworzyłam oczy, po czym szybko usiadłam, przez co zakręciło mi się w głowie. Rozejrzałam się i stwierdziłam, że jestem w jakimś pomieszczeniu, które przypominała z wyglądu piwnicę, ale nie z pewnością nie była to piwnica u Harry' ego w domu. Czyżby to on mnie tu przywiózł? Zrobiłam coś złego? O co chodzi? Dlaczego tu jestem?
    Odpowiedzi na moje wszystkie pytania miałam poznać już za chwilę, bo usłyszałam, jak ktoś siłuje się z zamkiem i po chwili wchodzi do piwnicy.


**********
No i jak, kogo się spodziewacie?